Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądało na dość stare i brudne. Wokół walały się puszki po farbie, kilka pustych kartonów i torby po McDonaldzie. Poczułam jak ktoś
wywierca mi dziurę w głowie swoim intensywnym spojrzeniem. Rayan.
-Widzę, że historia lubi się powtarzać-Zaśmiał się jeden z wąsem.-Wcześniej Tyson, teraz ty, Rayan?
Nawet z dalekiej odległości zauważyłam jak szczęka naszego przywódcy się zaciska.
Wszyscy staliśmy osłupieni. To miało się w końcu udać.
-Tym razem zakończenie będzie korzystniejsze dla naszej strony-Krzyknął ktoś z końca sali i nagle zrobiło się ciemno. Rozbrzmiał wielki huk,a tuż po nim odgłos pistoletu.
Poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramie i krzyczy "biegnij za mną". Starałam się z całych sił unormować swój oddech, ale adrenalina buzująca w całym moim ciele mi na to nie
pozwalała. Moje nogi nigdy nie czuły takiego wysiłku. Krzyczałam w środku. Z wyczerpania. Ze strachu. W pomieszczeniu do którego wbiegłam było o wiele jaśniej. Ustałam
na chwilę, aby się rozejrzeć i zrozumiałam dlaczego tak było. Ogień przemieszczał się w bardzo szybkim tempie. Nie mogłam nabrać powietrza, gdyż całe moje płuca wypełniał
dym. Jeden, dwa, trzy...
Justin
-Jade!-Krzyczałem, lekko powstrzymywany przez kłęby dymu.-Cholera, gdzie ty jesteś?!
Wbiegłem do jednego z pomieszczeń trzymając materiał koszulki przy ustach. Płomienie szalały. Wyglądały jak wielkie, jarzące się smoki.
-Jade?-Udało mi się wydusić.
Rozejrzałem się i zauważyłem ciało. Wszędzie rozpoznałbym te kruczoczarne włosy. Podbiegłem tak szybko, na ile pozwalały mi moje mięśnie.
-Nie, nie, nie!-Krzyknąłem.
Wziąłem jej bezwładne ciało w ramiona i w ekspresowym tempie opuściłem całe to gówno. Wybiegłem z budynku i opadłem na kolana. Z daleka usłyszałem wołanie.
Podniosłem wzrok i ujrzałem Coltona.
-Stary, nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę-Poklepałem go po plecach, w trakcie gdy ten podnosił Jade.
Rozejrzałem się, biorąc kilka wdechów. Zauważyłem rannego Jace'a. Pomogłem mu wstać i zaprowadziłem do furgonetki. Po chwili przybiegło jeszcze kilku z ekipy i
kazało nam jak najszybciej uciekać. Wsiadłem do auta Coltona i odjechaliśmy z piskiem opon.
-Co to było?!-Krzyknąłem, całkowicie owładnięty emocjami.
-Cholera, nie wiem!-Zauważyłem jak pociąga za włosy.
Nigdzie przedtem nie widziałem żadnego z moich kumpli. Oprócz Jace'a.
-Co z nią?-Wskazałem głową na Jade.
-Oddycha-Powiedział rozluźniając się trochę.
Ja też odetchnąłem z ulgą. Oparłem głowę o siedzenie. Nie rozumiałem dlaczego plan się nie udał. Sprawdziliśmy dokładnie każdy kąt przed akcją. Nikogo nie powinno tam być.
W rozmyślaniach przerwała mi Jade.
-Boże, co się stało do cholery?!-Potrząsnęła głową.
-Spokojnie Jade, oddychaj.
Jade
Ockęnęłam się z ogromnym bólem głowy. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy i co się właściwie wydarzyło. Potarłam miejsce nad kostką; odwijając nogawkę, ujrzałam dość
głębokie rozcięcie.
-Wszystko okej?-Spytał Colton patrząc w lusterko.
-Jasne-Szybko odparłam, zakrywając nogę.
Byłam cała poobijana, ale to nie był odpowiedni czas na użalanie się nad sobą. Wzięłam kilka wielkich wdechów i wręcz rozkoszowałam się świeżym powietrzem.
-Dobra, czy ktoś wkońcu powie mi co się aktualnie dzieje?-Spytałam znurzona całą tą ciszą.
-Był pożar, ktoś podpalił budynek. Miałaś szczęście,że Justin cię znalazł, gdyby nie on, nie siedziałabyś tu teraz z nami.
Nagle wszystko zaczęło powracać.
Misja.
Rayan.
Ciemność.
Pożar.
Dym.
Zaczęłam powoli przypominać sobie wszystkie wydarzenia przed moją prawie śmiercią. Nie wiedziałam co właściwie powinnam zrobić. Podziękować Justinowi za uratowanie
życia? To nie było w moim stylu.
-A co z resztą?-Spytałam trochę ciszej.
-Nie wiemy dokładnie, ale nie martw się, wszystko będzie okej-Odpowiedział tym razem Justin.
Dobrze wiedziałam, że nie będzie okej. Zamiast mnie pocieszyć, lekko mnie zirytował.
-Nie jestem małą dziewczynką Justin, to co mówisz to gówno prawda-Splunęłam.
-Powiedziałbym, że raczej małą, niewdzięczną suk...-Colton nie dał mu dokończyć.
-Prawie dziś cię straciliśmy Jade, Justinowi chodziło o to, żebyś po prostu odpoczęła. Zawsze musisz się tak unosić?!-Syknął gniewnie.
Nie chciałam rozpoczynać kłótni, więc po prostu siedziałam cicho.
i znosić kiepskie porady chłopaków.
-Jak mam odpoczywać i być spokojna skoro omal wszyscy dziś nie zginęli?! Oni są popieprzeni-Powiedziałam sama do siebie.
Patrzyłam przez okno samochodu na migające światła lamp. O tej godzinie nie było ruchu, lecz Colton z przyzwyczajenia zatrzymywał się na każdym czerwonym świetle.
-Jakby te postępowanie zgodnie z zasadami po tym wszystkim co zrobił miało go rozgrzeszyć-Prychnęłam.
Jechaliśmy tak jeszcze nawet nie wiem ile czasu. Wydawało się, że przejechaliśmy już całe Miami. Moje powieki stawały się coraz cięższe i cięższe. Nawet nie wiem kiedy
pozwoliłam sobie na sen.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz